gdy król złotem swym zapłaci. Domek jeszcze wzrokiem pieszczą, wnet królewnę w nim umieszczą. I przez kilka dni z pewnością, będą gościć ją z godnością. Noc nadeszła – ptak przeleciał, i jarzyny strach obleciał. Lecz po sobie znać nie dali, że wyprawy tej się bali. Wiosna bajka do czytania i słuchania dla dzieci. Pełna wiosennych zwierząt krótka bajka, którą możecie przeczytać albo posłuchać. Darmowe bajki dla dziewczynek i chłopców, zapraszamy! Następnego dnia wyprawiono więc huczne wesele, a młodzi żyli ze sobą długo i szczęśliwie. Bajka "Księżniczka na ziarnku grochu" powstała na podstawie baśni Hansa Christiana Andersena. Hans Christian Andersen - Księżniczka na ziarnku grochu. Baśń dla dzieci o księżniczce. Szczęśliwie zakończona bajka. Przecież, jak chcesz napić się mleka nie idziesz do krowy, ale do sklepu. - Ja krowy nie potrafię wydoić, a z rzeki mleko nabrać mogę. - Pod warunkiem, że będziesz mieszkał blisko rzeki. - Mogę pojechać do niej rowerem, wówczas mleka parę butelek nabiorę, by starczyło na dłużej. Nic nie zapłacę, oszczędzę i będę miał na Najważniejszą zasadą bezpieczeństwa jest reguła 30/30: gdy zobaczysz błyskawicę, zacznij liczyć. Jeżeli grzmot usłyszysz, zanim doliczysz do 30, natychmiast wejdź do budynku. Po ostatnim uderzeniu pioruna nie wychodź na zewnątrz przez kolejne 30 minut. Przebywanie w pomieszczeniu automatycznie nie chroni przed piorunami. Dịch Vụ Hỗ Trợ Vay Tiền Nhanh 1s. lekkim i porywistym, przyjacielu słońca, deszczu i chmur Przejdź do bajek o wietrze Bajki o wietrze są lekkie, jak on. Kryją też w sobie sporo zamieszania, zaskoczeń i zwrotów akcji. Wszystko po to, by – jak to w bajkach – wszystko dobrze się skończyło. Wiatr jest trochę niedoceniany. Niewidoczny, jak słońce, chmury, czy deszcz, czasem czuje się, jakby go nie było. A przecież jest i trudno sobie wyobrazić bez niego, życia na ziemi. Bajki o wietrze – tym lekkim i burzowym Czy wiesz, że wiatr pachnie? Pewnie tak, choć na pewno też wiesz, że to nie sam wiatr pachnie, ale perfumy, których używa. Lata tu i tam, ocierając się przeróżne cuda przyrody, zwierzęta, rośliny, ziemię, chmury i zbiera, tworząc niepowtarzalny bukiet zapachów. To dlatego w lesie pachnie inaczej, niż nad morzem. Albo na świeżo skoszonej łące, czy nad rzeką, gdzie unosi małe krople wody, odbijające się od kamieni. Wiatr jest niesamowity. By go poczuć, najlepiej zamknąć oczy. Wtedy można go nawet usłyszeć, jak szum morza zamknięty w muszli znalezionej na plaży. Bajki o wietrze pomagają dostrzec ten cud natury i docenić jego obecność. Pokazują, jak potrafi być różny i jaki dzieją się rzeczy, kto on przechodzi do akcji. Czasem psoci, czasem psuje, a innym razem, wraz ze słońcem i chmurami, maluje na niebie piękną tęczę. Gdyby zniknął, świat zacząłby się psuć. I niezależnie, co kto o nim myśli, wiatr jest bardzo ważny. Tam gdzie burza, tam i wiatr Bywa, że wiatr jest bardzo porywisty. Zrywa kapelusze z głów, wyrywa z rąk parasole, a czasem łamie grube gałęzie drzew. Nie da się ukryć, że to gość z charakterem i nic nie wskazuje na to, by miał się zmienić. Wciąż zaskakuje, a czasem przeraża. Ale też pomaga poczuć smak, zapach i dostrzec to, co w życiu najpiękniejsze. A że nic nie dzieje się przypadkiem, wyczyny wiatru też nie są bezcelowe. Wie o tym Plątałek, który z pajęczyną odleciał daleko poza Pogodny Ogród. Wie też jeżyk Igiełka, turlany w nieznane przez silny podmuch burzowego wiatru. Choć pajączek nieco ucierpiał, to ostatecznie, wszystko dobrze się skończyło, a jeżyk wraz z rodziną, znalazł nowy dom i przyjaciół. Czy można więc być złym na to, że wiatr wieje? Ani trochę. Baki o wietrze uczą dostrzegać coś dobrego w tym, co się dzieje, a co w pierwszej chwili wygląda zupełnie inaczej. Rozbudzają też wyobraźnię, bo w końcu to dzięki wiatrowi, można puszczać kolorowe latawce, a bańki mydlane szybują tak wysoko, jak najwyższe drzewa. Wiatr muzykant Kiedy pójdziesz do lasu, albo do ogrodu i zamkniesz na chwilę oczy, posłyszysz niezwykłą muzykę. Wybierze się kiedyś ze swoim dzieckiem i posłuchajcie, jak gra wiatr. Zgadujcie, kto jeszcze gra razem z nim. Czasem będzie to dzięcioł, czasem kukułka a innym razem polne świerszcze i żaby. Wszyscy tworzą wyjątkową i wspaniałą orkiestrę, jakiej nie znajdziesz nigdzie na świecie. Każdy utwór jest wyjątkowy, każdy zagrany tylko raz. Nie przegap go więc, gdy wychodzisz z domu, albo otwierasz okno w wietrzny dzień. A gdy wiatr będzie wystarczająco mocny, zbuduj ze swoim dzieckiem latawiec i podziwiajcie, jak razem z wiatrem, wznosi się w stronę słońca i niknie w chmurach. Moje wspomnienie o latawcu Choć w swoim życiu, latawców zrobiłem całe mnóstwo i tyle samo zgubiłem, gdy zerwał się sznurek, to jeden utkwił mi w pamięci na zawsze. Tata, który z zawodu jest krawcem, dał mi nowiuteńką szpulkę nici, do której przymocowałem zrobiony przez siebie latawiec. Wiatr był w sam raz i wyglądał, jakby tylko czekał na zabawę. Rozwinąłem kawałek nici i pomogłem wzbić się latawcowi w górę. Z każdą chwilą, był coraz wyżej i wyżej. Dobrze wyważony kolorowym ogonem, ani razu nie zapikował w dół. W pewnej chwili, by tylko kropką na niebie a ja wiedziałem, że nigdy nie uda mi się go ściągnąć na dół. Dzieliła nas kilometrowa odległość – tyle bowiem miała szpulka nici. Przywiązałem koniec do zderzaka zaparkowanego na parkingu samochodu i podziwiałem, jak mała kropka, tańczy z wiatrem. W pewnej chwili, nić zrobiła się luźna, a ja straciłem z oczu latawiec. Poleciał z wiatrem, a ja dumny z wyczynu, wróciłem do domu. Do dziś mam to przed oczami, choć minęło już kilkadziesiąt lat od tamtego dnia. Zapraszam cię na bajki o wietrze. Niech wniosą wiele radości, dreszczyku emocji i zadumy nad tym cudem natury. Oto Bajki o wietrze Nagrody Cała Polska czyta dzieciom - książki dla dzieci 0-4 lat Opis książki Zielony żółw Franklin znany jest dzieciom na całym świecie z serii powszechnie lubianych książeczek oraz popularnych filmów animowanych. Każdy tomik to osobna historia o niezwykle ważnych sprawach z życia przeciętnego kilkulatka. Tym razem Franklin próbuje przezwyciężyć strach przed burzą. Postacie wykreowane przez autorki są wzorcem nie tylko dla dzieci, lecz także dla rodziców, a ich przeżycia pozwalają odnaleźć się w niełatwych sytuacjach życiowych. Franklin bardzo boi się burzy. Koledzy pomagają mu przezwyciężyć ten strach, wymyślając wesołe historyjki na temat tego zjawiska. W końcu burza się kończy, ale czy starania kolegów przyniosły pożądane efekty? Kup teraz Warto zobaczyć W domuW mieścieWycieczkiKsiążkiDla rodzicaKonkursyRozrywkaSpecjalneKatalog Zapraszamy do bajki o dobrej wróżce. Przeczytaj historie czworga dzieci. Na sam koniec możemy się wspólnie zastanowić czy wróżki są wśród nas i jak je możemy poznać. – Natalia – Okno zamknęło się z wielkim hukiem. Tak potężnym, że Natalia podskoczyła na krześle. Wiatr. Świst. Grzmoty. Błyski. Hałas. Deszcz uderzał o parapet niczym klocki spadające z najwyższej półki. Nadeszła burza. Natalia boi się burzy, i to bardzo. Nie potrafi opanować swojego strachu. I choć za każdym razem, w takiej sytuacji, powtarza sobie w myślach, że jest dzielna, cała aż trzęsie się ze strachu, słysząc kolejny grzmot. W pokoju zrobiło się ciemno, dokładnie tak, jak ktoś zawiesiłby za oknem czarny koc, który w jednej sekundzie zabrał słońce, chmury, zielone drzewa. Ciemno i strasznie. Natalia zeskoczyła z krzesła i pobiegła szukać mamy. – Mamo, Mamusiu, gdzie jesteś – krzyczała, zbiegając po schodach. – Mamo, boję się – dodała ciszej. Natalia już z oddali słyszała, dobrze jej znane, kroki mamy. Poczuła się spokojniej, bo wiedziała, że za chwilę ciepłe ramiona mamy otulą ją i sprawią, że cały strach odejdzie. – Mamusiu, znowu jest burza, a ja tak strasznie się jej boję, przytul mnie proszę. Mama usiadła w miękkim, turkusowym fotelu, który stał przy oknie w salonie. To ulubiony fotel mamy. Zawsze w nim siada, kiedy chce spokojnie popisać, popijając przy tym swoją ulubioną herbatę z pokrzywy i mango. Taki magiczny fotel, w którym odchodzą smutki, przychodzą do głowy dobre pomysły i rozwiązania kłopotów. Natalia poczuła się bezpiecznie. Wtulona w ciepłe ramiona mamy czuła, że strach odchodzi. I choć burza przybierała na sile, grzmoty były coraz głośniejsze i bardziej intensywne, a deszcz lał się po całych oknach jak pędzący strumień, Natalia przestała się bać. – Mamusiu, jak dobrze, że zawsze jesteś obok mnie. Kocham Cię. Mama pogładziła swoją miękką dłonią złoto – brązowe włosy Natalii. Były delikatne i pachniały jej ulubionym truskawkowym szamponem. Natalia spokojnie oddychała, razem z mamą zaczekały na koniec burzy. Mama wróciła do swojej pracy, a Natalia do odrabiania lekcji. Natalia to uczennica pierwszej klasy szkoły podstawowej. Jest bardzo pilną i obowiązkową uczennicą. Najbardziej lubi rysować i pisać. A już tak naj, najbardziej uwielbia słuchać bajek, które mama czyta jej co wieczór przed zaśnięciem. To już tradycja w jej domu, po kąpieli każdy dzień kończy się opowieścią. Tak było i dzisiaj. Natalia wie, że książki mają wielką moc. Moc poruszania wyobraźni, odpowiadania na dziecięce pytania, dodawania wiary, moc pełną magii. Natalia leżała już w swoim łóżku. W cieplutkim łóżku, które pachniało świeżo upraną pościelą. I zapachem mamy. – Mamusiu, proszę, wymyśl dzisiaj sama jakąś bajkę – zaproponowała Natalia. Uwielbiam twoje opowieści i nowych bohaterów. Mama zawsze czyniła to z wielką radością. Po pierwsze dlatego, że wymyślanie bajek to dla niej świetny trening pamięci, by nie pomylić wątków, nie pomieszać bohaterów z innych bajek, by wymyślić coś nowego, zaskakującego. Po drugie, a może i najważniejsze, uwielbia, tak jak jej córka, historie pełne magii. Bo w tych opowieściach zawsze dzieje się coś niezwykłego, a czasem nawet bardzo zaskakującego. – Gotowa? – zapytała mama. Tak, mamusiu – to o czym będzie ta bajka – rzekła, już bardzo śpiąca, Natalia. – O małej dziewczynce, która pokonywała swoje lęki przy pomocy szczególnej przyjaciółki – odparła mama. – Przyjaciółki, ale jakiej? – dopytywała Natalia. – Przyjaciółki z górnej półki – powiedziała mama, po czym obie wybuchnęły śmiechem. Mama wygodnie ułożyła się obok córeczki, podłożyła rękę pod swoją głowę i spokojnym głosem zaczęła mówić. A wszystko zaczynało się tak. Nigdy nie wiesz, co spotka cię każdego dnia. Czy nowy dzień będzie pełen radosnych zdarzeń, czy może smutnych. Czy kolega z klasy powie ci coś miłego, czy koleżanka z podwórka poczęstuje cię jabłkiem. Każdy dzień to cud. To słoneczne promienie wpływające przez uchylone okno do twojego pokoju. To ich ciepło na twoim policzku, kiedy siedzisz przy biurku. To radosna rozmowa z panią sąsiadką, czy też miła wymiana zdań z właścicielką psa z bloku obok. I wiele innych takich miłych zdarzeń. Ale nowy dzień to też burza, która pojawia się nagle, bez uprzedzenia. Zamyka z trzaskiem okno. Przykrywa niebo okropnym szarym kolorem, który budzi strach. Wtedy chcesz się schować gdziekolwiek, uciec przed strachem, prawda. I właśnie w takich momentach zawsze pojawia się dobra wróżka. Niewidzialna. Przezroczysta, ulotna niczym rozpryskująca się delikatna bańka mydlana. Mieniąca się wieloma barwami, lekka, lśniąca, z połyskującymi skrzydłami. Dobra wróżka, która wlewa w serduszka dzieci spokój i nadzieję… Ale w tym momencie mama usłyszała już spokojny oddech córeczki. Wiedziała, że mała już śpi. Ten moment zawsze ma w sobie coś z magii. Spokój, szczęście, miłość. Mama nigdy nie zamieniłaby tej chwili na nic innego. – Bartek – Bartuś od piętnastu minut siedział w kącie obok kaloryfera. Tego z pozdrapywaną farbą, spod której wyłaniał się niebieski kolor, zapewne będący dowodem na wcześniejsze malowanie. Bartek pochlipywał cichutko i nie pozwalał nikomu podejść, nawet pani Weronice. Bartuś to najniższy z grupy chłopiec, o ciemnych prostych włosach, niebieskich, bystrych oczach i fantastycznym, dźwięcznym śmiechu, który często rozbrzmiewał na przedszkolnym korytarzu. Zawsze radosny, pomocny, zabawny, prawdziwa dusza towarzystwa, jak mówi mama, choć Bartek nie ma pojęcia, co to znaczy owa dusza towarzystwa. Dziwne określenie, prawda? Tak czy siak, tego dnia, a był to marcowy wtorek, Bartuś nie był duszą żadnego towarzystwa, tylko siedział skulony pod oknem. Pani Weronika poprosiła wszystkie dzieci, by nie podchodziły do kolegi, tylko pozwoliły mu uspokoić emocje. – Co to znaczy uspokoić emocje – zapytała szybko Oleńka. – Oznacza to, że każdy z nas, w trudnym momencie, potrzebuje chwili spokoju, by przemyśleć zaistniałą sytuację czy problem, spojrzeć na to z drugiej strony i spróbować znaleźć rozwiązanie, poszukać wyjaśnienia – odpowiedziała dzieciom pani. – Ale proszę pani, co się stało i dlaczego Bartek siedzi tam tak długo, to znaczy pod tym brzydkim kaloryferem – dopytywała Lenka. – Nie wiem, odparła zgodnie z prawdą pani Weronika. Myślę, że Bartek za jakiś czas zechce nam o tym opowiedzieć. Pamiętacie, jaką mamy umowę – ciągnęła pani – że każdy problem, każdą przykrość sobie wyjaśniamy, by nie psuć atmosfery i przyjaźni między wami, prawda? – Prawda – chórem rzekły dzieciaki. Nastała pora obiadu. Żółty zegar, w kształcie słoneczka, pokazuje godzinę dwunastą. To ulubiony moment Motylków. Po wyczerpującej zabawie, zajęciach angielskiego lub muzyki należy się chwila wytchnienia i dobry, pożywny posiłek. Maluchy siadają przy swoich kwadratowych, niedużych stolikach nakrytych serwetkami w biało – zieloną drobną kratkę. Potrafią już same nakryć do stołu, rozłożyć sztućce. Na wielkiej, metalowej konstrukcji/ wózku, który niosą z piskiem cztery małe, bardzo piszczące kółka, wjeżdża on – obiad. -Hurra, jedzenie, co dziś będzie, a bleee, ogórkowa, nie lubię – słychać przekrzykujące się dzieci. Po pierwszym rozeznaniu tematu okazuje się, ze jednak ta bleee ogórkowa wcale nie jest taka bleee, nawet spoko. Maluchy w ciszy jedzą. Pani podchodzi do Bartka i zaprasza go do stolika. Maluch, któremu wcześniejsze łzy obeschły już na ładnych, zaróżowionych policzkach, wyciąga rączki do pani Weroniki i z całej siły się do niej przytula. Pani czuje ciepło swojego ucznia, lekkie pociąganie małym, przedszkolnym noskiem. Kocha swoją pracę. Pani Weronika uczy w przedszkolu dopiero pierwszy rok. Od razu zdobyła sympatię swoich uczniów. Jest kochana, jak mówią, ciepła, sprawiedliwa, bardzo mądra i najbardziej na świecie cierpliwa. Zawsze potrafi rozwiązać każdy problem, od smarków wiszących aż po pas, zadrapania na łokciu, zakrztuszenia zupą, po wielkie miłosne rozterki, że Franek spojrzał na Kasię, a przecież kocha go Marta. Każdego dnia przedszkole to prawdziwa wyspa dziwnych przygód. Gdyby nie było pani Weroniki, los Motylków byłby smutny. I tym razem czułość i zrozumienie pani Weroniki przyniosło efekt. Bartuś zjadł cały obiad, a było tego sporo – ową bleee ogórkową, kotlet z kurczaka z ulubioną kaszą bulgur i jeszcze te buraczki. Może i są zdrowe, ale potwornie brudzą, dosłownie wszystko, bluzę, spodnie, stolik i nawet podłogę. Kto to widział, by dawać maluchom buraczki, prawda? Po obiedzie dzieci usiadły w kole na podłodze, razem z panią. To już motylkowa, poobiednia tradycja. Dzieci siedziały w ciszy, bo nie wiedziały, czy można zapytać Bartka, dlaczego płakał. – Dzieci, chciałabym z wami porozmawiać o tym, co się dzisiaj wydarzyło i co spowodowało, że Bartek tak bardzo się zasmucił. Spróbujemy się tego dowiedzieć? – ciągnęła pani. Dzieci twierdząco pokiwały główkami. – Bartku – czy powiesz nam, co się rano stało? – zapytała pani. – Bo proszę pani, Franek powiedział, że…że…że ja jestem słaby i mały i że noszę okropne okulary i że nikt nie chce się ze mną bawić, bo jestem głupi – Bartkowi zaszkliły się oczka. – Franku, czy to prawda – rzekła pani Weronika -Taaak, ale ja nie chciałem, to znaczy, no może Bartek ma okropne okulary i jest mały, ale w sumie jest spoko – próbował wyjaśnić Franek. Rozmowa trwała dobre dwadzieścia minut. Dzieci usłyszały, jak Franek przeprasza Bartka i przypomniały sobie, że nie wolno nikogo ranić komentowaniem czyjegoś wyglądu, zachowania, bystrości lub jej braku, czy miejsca, z którego pochodzi. Bo się różnimy, ale mamy takie same prawa, emocje i potrzeby. Jesteśmy równi. Na koniec pani Weronika przypomniała dzieciom opowiastkę, która podobno jest prawdziwa, że zawsze, o każdej porze dnia czy nocy widzi nas nasza dobra wróżka. Czuwa nad nami i pomaga, kiedy dzieci tej pomocy najbardziej potrzebują. Taka dobra wróżka… – Ale gdzie ona jest i jak wygląda, jest przezroczysta, bo przecież pomogła Bartkowi, ale nikt nas nie odwiedził – dopytywała Ola. A czy wróżka teraz jest z nami, czy na nas patrzy? – ciągnęła. Jestem pewna, że tak właśnie jest – odrzekła z lekkim uśmiechem pani Weronika. Jestem tego pewna – powtórzyła, a dzieci spokojne i uśmiechnięte rozeszły się do swoich ulubionych kącików zabaw. – Marta – Zima tego roku była naprawdę zachwycająca. Śnieg padał już od tygodnia, codziennie. Świeże, puszyste, różnorodne płatki śniegu powolutku płynęły po niebie z góry do dołu, choć czasem wydawało się, że frunęły od dołu do góry. Marta uwielbia zimę, właśnie za tę magiczną aurę i radosne zabawy na śniegu z koleżankami. Codziennie rano, tuż po przebudzeniu, pierwsze co robi, to odchyla białą, koronkową firankę, by zobaczyć, czy sypie śnieg. -Tato, tato, ale napadało śniegu. Chcę iść na sanki, na sanki – radośnie krzyczy Marta. Tata i mama zdążyli już się przyzwyczaić do tych wybuchów euforii córeczki i zawsze, ze szczęściem w oczach, się temu przyglądają. Lubią widok swojego dziecka. Marta to ich jedyne dziecko, bystra, śliczna dziewczynka o złotych włosach i zielonych oczach. Ich prawdziwe szczęście. Dzisiaj była sobota, a wiadomo weekendy uwielbiają i dzieci i dorośli, prawda? Chodzenie do pracy, szkoły czy przedszkola może i jest potrzebne, ale Marta zawsze powtarza, że niekoniecznie. Rodzice jednak spokojnie jej zawsze tłumaczą, że nauka, poznawanie wiedzy, kontakt z ludźmi, zadania do wykonania, porażki i zwycięstwa mają sens. Bo uczą nas odpowiedzialności, obycia w świecie, relacji społecznych. Uczą życia i rozumienia świata. Więc Marta, choć uwielbia swoje przedszkole, tak samo mocno, a może i ciut mocniej, uwielbia weekendy. – Kochani, piątek – weekendu początek – mawia Mama i to jest znak, że zaczyna się najfajniejszy czas tygodnia. Dłuższego spania, wspólnych zakupów, spacerów, wycieczek, zabaw i gry w planszówki w domu, zabaw z króliczkiem Leonem, wspólnego gotowania, pieczenia pizzy i można by tak wymieniać w nieskończoność. Marta kocha bardzo swoich rodziców i każda chwila z nimi spędzona jest dla niej prawdziwym szczęściem. Nawet taka zwykła chwila, jak wspólne przeglądanie ulotek sklepowych, ha ha. Bo, mama zawsze to powtarza, ważne jest, by robić różne rzeczy razem, nawet te najzwyklejsze. Spróbujcie ze swoimi rodzicami! Tata stał już na dole niewielkiej górki pod lasem, a Marta, ubrana jak kosmonauta w puchowy, różowy kombinezon, czapkę, kask, rękawice, szykowała się do pierwszego tego dnia zjazdu z górki. Umościła swoją pupę na sankach, złapała uchwyt, cofnęła sankami, a potem cała naprzód. Ten wiatr na twarzy, szybkość, płatki śniegu wpadające do oczu, to było to. Wolność i dzika radość bycia dzieckiem. Ale wiecie co, tata Marty też lubi zjeżdżać na sankach. Choć było na nich napisane, że maksymalne obciążenie to 60 kg, jakoś dały radę unieść i tatę. Tylko, według Marty, tata śmiesznie hamował. Wystawiał pięty, wciskał je w śnieg z całej siły, aż śnieg rozpryskiwał się na boki i sanki się zatrzymywały. No ale dorośli są dziwni, nawet w takiej kwestii jak hamowanie na sankach. – Tato, tato – chodź na górkę, pozwolę Ci zjechać, no nie bój się, będzie fajnie – radośnie machała i wołała Marta. Jak myślicie, tata dał się namówić? Niech odpowiedzią będą jego mokre końcówki nogawek spodni i starte buty. Zjeżdżanie trwało tego dnia bardzo długo, było pięknie, mróz, zero wiatru, delikatnie płynące z nieba płatki śniegu, prawdziwie bajkowy krajobraz. Było ślicznie. Marta uwielbia takie chwile. Było cicho i pięknie. – Aaałłła, tatusiu, boli, boli – krzyknęła Marta po tym, jak jej sanki zderzyły się z sankami koleżanki z tego samego bloku, Natalii. Dziewczynki wypadły z sanek, tuż pod lasem. Upadły na śnieg, który choć wyglądał na miękki puch, pod spodem był twardą masą. Natalia i Marta próbowały wstać, ale był z tym jakiś poważniejszy problem. Obie dziewczynki płakały. Tata i mama Natalii czym prędzej pobiegli na ratunek i ocenę sytuacji. I choć takie zdarzenia często mają miejsce podczas zjeżdżania na sankach, wyglądało, że tym razem sprawa jest dużo poważniejsza. – Tatusiu, strasznie boli mnie noga, o tutaj – Marta, z twarzą pokrytą łzami, pokazała palcem prawą nogę i miejsce tuż nad kostką. Tata w pośpiechu podwinął puchowe, różowe, zmoczone już spodnie córeczki, odchylił ciepłe skarpety i jego oczom ukazał się ten oto widok – noga we skazanym miejscu była zakrwawiona, spuchnięta, nienaturalnie wygięta, chyba zaplątała się w płozy sanek w trakcie upadku. – Proszę powiedzieć, co z Natalią – tata krzyknął do jej mamy. Mama była przerażona. Jest samotną mamą i każde takie zdarzenie powoduje, że zdana jest wyłącznie na siebie. Mimo trudności, jest bardzo dzielna, wspaniale opiekuje się Natalią i doskonałe radzi sobie z sytuacjami dnia codziennego. – Nie wiem, nie wiem, Natalia ma chyba złamaną rękę, nie może nią ruszać – mama, choć bardzo zdenerwowana, próbowała zachować spokój i ocenić sytuację. Dziewczynki, choć nadał przerażone, przestały płakać. – Jedziemy na pogotowie – stanowczym głosem oznajmił tata. Zabieram panią i dziewczynki do naszego samochodu i jedziemy. Musimy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku i czy urazy nie wymagają interwencji lekarskiej. Po kwadransie byli już w Miejskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego. Ratownicy, w swoich pomarańczowych kombinezonach z napisem Ratownik Medyczny, biegali szybko, bo co chwilę przywożony był nowy pacjent. Natalia i Marta znowu zaczęły płakać, nigdy nie były w takim miejscu, wydało się im straszne, obce osoby, hałas, przeraźliwy dźwięk syreny karetki, to było jeszcze gorsze, niż ból nogi i ręki. I choć na jednej ze ścian było dużo kolorowych naklejek z bohaterami dziecięcych bajek, niewiele to pomogło w oswojeniu strachu dziewczynek. – Cześć dziewczynki – jestem Ada – ratowniczka medyczna – a wy jak macie na imię? Zapłakane dziewczynki szybko podniosły wzrok, tuż przed ich twarzami stała młoda ratowniczka, w obszernym kombinezonie, w maseczce ochronnej na twarzy. Widać było tylko jej ładne, duże, brązowe, uśmiechnięte oczy. I trochę chłopczyńskie, króciutkie, czarne włosy. Dziewczynki grzecznie odpowiedziały dzień dobry i podały swoje imiona. Ratowniczka, puszczając oko do taty i mamy, kontynuowała. – Widzę, że zimowa zabawa zakończyła się jakimiś kontuzjami – boli ręka i noga, prawda? Wiecie co, mam pomysł. Kiedyś też bałam się lekarzy, placówek medycznych, ale pokonałam ten lęk i dzisiaj pomagam takim maluchom jak wy. Prowadzę nawet warsztaty medyczne w przedszkolach i szkołach – rzekła Ada. – Zaprowadzę was do najlepszego lekarza w tym pogotowiu, tylko dla specjalnych gości. Co wy na to? Marta z Natalią twierdząco pokiwały główkami i już za chwilę, trzymając za obie ręce ratowniczkę Adę, weszły do pokoju lekarza. Miłego, młodego lekarza, który powitał je uśmiechem. Badanie, rtg ręki i nogi, odbyło się bardzo sprawnie i szybko. Cały medyczny personel bardzo pomógł dziewczynkom znieść ból i strach. Nagle wszystko okazało się nie takie straszne, jak było na początku. – Znacie legendę o dobrej wróżce? – lekarz zapytał dziewczynki. Tej, co jest podobno niewidoczna i w tajemny sposób pomaga wszystkich dzieciom. Oswoić lęk i strach. My też tu takie mamy – szepnął. – Pani w przedszkolu zawsze nam powtarza, że każde dziecko ma swoją dobrą wróżkę – rezolutnie odparły dziewczynki. – Ano właśnie, wy na pewno macie taką właśnie dobrą wróżkę. Mimo iż upadek wyglądał niepokojąco, po badaniach okazało się, że to tylko zadrapania i stłuczenia. Kilka dni odpoczynku w domu, leki przeciwbólowe i będziecie jak nowe – uśmiechnął się pan doktor, wręczając recepty i wskazówki rodzicom. Marta i Natalia, z tatą i mamą, wróciły do domu. Zmęczone. Stres powoli zaczął odpuszczać. Najważniejsze, że dziewczynkom nic poważnego się nie stało. – Franek – Co by nie mówić o Franku, był rozrabiaką. Okropnym. A to splunie prosto pod nogi koleżanki z grupy, a to kopnie kolegę. Nic sobie z tego nie robi. Każdego ranka to samo. Pani rozpoczyna zajęcia, Franek gada, Franek piszczy, Franek wywraca oczami, jak kameleon, jedno oko w prawo, drugie w lewo – albo ewentualnie w pozycji góra – dół. Dziewczynki płaczą, bo ciągnięte przez nieznośnego kolegę włosy bolą, a siniaki od kopnięcia przypominają o jego wyczynach przez kilka kolejnych dni. Franek uspokaja się jedynie po kilku głośniejszych komendach pani. – Franku – usiądź prosto, ale najpierw przeproś koleżanki. Wiesz, że nie tolerujemy tutaj takiego zachowania i na nie nie pozwalamy – mówiła spokojnym, lecz stanowczym głosem pani. Franek, choć przeprosił i twierdził, że rozumie swoje naganne zachowanie, zapewne niedługo wróci do swoich przyzwyczajeń. No chyba, że coś sprawi, że zmieni swoje postępowanie… Słońce grzało tak mocno, że trudno było oddychać. Wciągane małym dziecięcym nosem powietrze aż parzyło. Nawet Frankowi to przeszkadzało. Późna wiosna, cudowny czas końca roku szkolnego. Zabawa na świeżym powietrzu, zapachu niebieskiego, raz rześkiego a raz dławiącego powietrza w nosie. Wszystko to sprawiało, że chciało się żyć. Ciepło słońca dodaje energii, zwłaszcza dzieciom, prawda? Jakoś szybciej wtedy biegają, szybciej wspinają się na barierki, w ogóle szybciej mówią i szybciej jedzą lody. Wszystko robią bardziej intensywnie. Rozrabiają też. Niestety. Franek postanowił na nowym placu zabaw zademonstrować swoje super moce, zdjął śmierdzące od potu i rozgrzanych stóp trampki i zaczął wdrapywać się na nową instalację. Wielka konstrukcja miała dobre 5 metrów w górę. Kilkanaście splątanych ze sobą grubych lin, które prowadziły nie wiadomo dokąd. To znaczy wiadomo, prowadziły na szczyt, do wejścia na zjeżdżalnię, ale ich toru nikt nie potrafił prześledzić. Liny mieszały się między sobą, zawijały, snuły się tylko im znaną drogą. Ale zawsze trafiało się na górę. Franek też tam wlazł. W triumfalnym geście uniósł ręce i krzyknął: – Hej, mięczaki, kto tak potrafi, no kto? – wrzeszczał na całe gardło Franek. Po czym wślizgnął się do tuby zjeżdżalni. I tylko wesoły chichot dawał znać o tym, że w środku zakręconej tuby jedzie Franek Rozrabiaka. Po czym, z prędkością dobrej deskorolki, wypadł z tuby uderzając pupą o piasek. Szybkość zjazdu była imponująca. Większość dzieci kończyła swoją wędrówkę na górze, nie decydując się zjechać. Albo wędrówka na szczyt instalacji kończyła się płaczem i rodzice musieli znosić malucha na dół, by dać mu czas na dorośnięcie do tej atrakcji. Podczas gdy Franek zgrywał ważniaka, zjeżdżając po raz kolejny ze zjeżdżalni, na plac zabaw weszło dwóch starszych chłopców. Mogli mieć około 14 – 15 lat. Ubrani byli w kolorowe koszulki z krótkim rękawem, dopasowane, dżinsowe spodnie. Na głowach mieli czapki z daszkiem z jakimiś dziwnymi znakami, których nie znają przedszkolaki. Z ich telefonów komórkowych leciała bardzo głośno muzyka, co rusz słychać było bardzo brzydkie wyrazy, te, których zabrania używać mama czy pani w przedszkolu. Na placu, poza Frankiem, było jeszcze kilkoro małych dzieci. W tym Ola z mamą. Z tego samego przedszkola, ba, z tej samej grypy, do której uczęszczał i nasz Franek Rozrabiaka. – Patrz, ale mięczak, zobacz, jak on zjeżdża, ha, ha, ha – wrzasnął na całe gardło jeden z przybyłych chłopaków, tych od głośniej muzyki, pokazując palcem na naszego Franka. Jak to, ktoś śmiał nazwać Franka mięczakiem? Przecież to Franek tak nazywa inne dzieci. – Chodź tu kolego mięczaku, pokażemy ci, jak się zjeżdża – zawołał chłopak, wskazując na Franka. Franek wdrapywał się właśnie na ostatni poziom, stojąc jedną nogą na linie, a drugą stawiając już na metalowy podest u wejścia tuby. Starsi chłopcy w ekspresowym tempie znaleźli się obok Franka. Otoczyli go z każdej strony. W oczach Franka pojawił się strach, jakiego nikt nigdy u niego wcześniej nie widział. Nawet on sam nie wiedział, że można się tak czuć. Strach, niepewność, upokorzenie to nieznane dotąd Frankowi emocje. Do teraz. Chłopcy zaczęli szturchać Franka, chcąc go zrzucić z instalacji. Biedny Franek, noga spadła z liny, ręka nerwowo szukała jakiegoś podparcia, na darmo, ześlizgnął się dwa poziomy w dół. Ale to nie był koniec jego strachu. Jeden ze starszych chłopaków wrzasnął Frankowi do ucha. – Ej, ty, mięczak, oddawaj, co masz w kieszeniach, najlepiej telefon – powiedział to takim głosem, że Franek wiedział, że nie są to żarty. Bał się, jak nigdy dotąd. Trząsł się ze strachu, aż zimne kropelki potu zaczęły mu spływać po plecach. – Dawaj, ile mamy czekać – wrzasnął drugi z chłopaków. Chłopcy zrzucili Franka na piasek. Zaczęli przeszukiwać mu kieszenie w poszukiwaniu cennych przedmiotów. Franek siedział skulony i cały we łzach. Niedaleko placu zabaw stała Ola, jej mama kupowała właśnie warzywa na zupę w pobliskim sklepie. Choć sytuacja, której Ola była świadkiem, ją samą przeraziła, przypomniała sobie słowa mamy, że zawsze, jak komuś dzieje się coś strasznego, trzeba szukać pomocy u dorosłych albo samemu pomóc, jeśli to nie zagraża naszemu zdrowiu i życiu. Ola nie wie, skąd znalazła w sobie tę moc, ale z całych sił krzyknęła w stronę chłopaków i Franka. – Zostawcie Franka, to mój przyjaciel, nie wolno bić nikogo, a zwłaszcza słabszych – głos Oli nie zadrżał ani na moment. Chłopcy odwrócili głowy w poszukiwaniu autorki tego komunikatu. Widząc małą dziewczynkę, roześmiali się na całe gardło, ubawieni na całego. – Hej, ty, panienka, weź lalkę i idź się bawić – nie wtrącaj się smarkulo – krzyknęli. Ola ani myślała odpuszczać. Wiedziała jednak, że sama nie da rady i to zbyt ryzykowne podejść do starszych chłopaków. Rozejrzała się pospiesznie dookoła, zawołała mamę, która widząc, co się dzieje, szybkim krokiem zmierzała w stronę Franka. Starszy pan, spacerujący nieopodal ze ślicznym białym pieskiem, zapytał, czy Ola potrzebuje pomocy, a ona skinęła twierdząco głową. Mama stała już przy Franku. Nadbiegł pan z pieskiem i Olą. – Co tu się dzieje, dlaczego bijecie słabszego? – zapytał starszy pan. Jak tak można, zaraz wzywam policję – powiedział stanowczo. Chłopcy próbowali uciekać, ale starszy pan ich zatrzymał. Zażądał oddania telefonu Franka. Pomimo początkowego sprzeciwu, jeden z chłopców wyjął ze swojej kieszenie telefon i położył na ławce. Mama w tym czasie opatrywała Franka i jego skaleczoną rękę. Sytuacja została opanowana, a chłopcami zajął się patrol policji, który bardzo szybko nadjechał. Ola z mamą odprowadziły Franka do domu, wcześniej dziękując za pomoc starszemu panu. – Ola, Ola – Franek z trudem wycedził te słowa – dziękuję ci. – Gdyby nie ty, nie wiem, co by się dzisiaj stało – dodał Franek. Uśmiechnął się do koleżanki, znikając na klatce schodowej. I przypomniał sobie niedawną opowieść pani nauczycielki, że każdy z nas ma swoją dobrą wróżkę. Czyżby Franek też taką miał? Ola stała nieco zdziwiona, ponieważ dotąd nigdy nie usłyszała od Franka słowa dziękuję. Dzisiaj był pierwszy raz. – na zakończenie – Miły Czytelniku, Miła Czytelniczko, Poznałeś/ aś właśnie cztery historie – cztery opowiadania i czterech bohaterów – Natalię, Bartka, Martę oraz Franka. Cztery historie, które wydarzyły się w innym miejscu i o innym czasie. Czy potrafisz powiedzieć, co lub kto łączy te historie?Spróbuj własnymi słowami opowiedzieć, co przydarzyło się naszym bohaterom (Co przestraszyło Natalię? Dlaczego Bartek płakał i nie chciał bawić się z dziećmi? Jak czuła się w nowym miejscu Marta? Co przytrafiło się Frankowi?)Czy potrafisz opisać emocje, jakie towarzyszyły naszym bohaterom – spróbuj je nazwać, a potem zapisać ( poproś o pomoc rodziców)Kto pomógł Natalii, Bartkowi, Marcie i Frankowi? Jakimi cechami wyróżniały się osoby, które udzieliły pomocy, co konkretnie zrobiły?W każdym opowiadaniu pojawia się Dobra Wróżka – jest o niej mowa. Czy potrafisz ją wskazać, gdzie jest, kto nią jest? Jakie cechy ma Dobra Wróżka?Czy Ty masz wokół siebie taką Dobrą Wróżkę?Kto jest Twoją Dobrą Wróżką, jakimi cechami się wyróżnia? Świetnie Ci poszło. Już wiesz, że każdego dnia spotykamy na swojej drodze Dobre Wróżki. Mają różną postać, wykonują różne zawody. Są po to, by pomagać, wspierać, dodawać otuchy, ocierać łzy i przytulać. Życie bez takiej Wróżki byłoby smutne. I mniej kolorowe. Staraj się każdego dnia rozglądać dookoła i dostrzegać to, co dobre, i ludzi, którzy okazują Ci pomocną dłoń. Czasem wystarczy drobny gest, uścisk dłoni, uśmiech, by świat stał się piękniejszy. Pamiętaj, że zawsze możesz i masz prawo prosić o pomoc. Każdy człowiek posiada moc zmiany czyjegoś życia na lepsze. Najważniejsze jest to, czego nie widać – to, co nosimy w sercu – nasze emocje, współczucie i chęć pomocy. Pomyśl, czy i Ty mógłbyś/ mogłabyś stać się dla kogoś Dobrą Wróżką? Co mógłbyś/ mogłabyś wtedy zrobić? Powodzenia! Zasypiankowa książka – Jeżyk Cyprian i przyjaciele O autorceMarzena Gburska-Bauszewska – Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Gdańskim. Posiada doświadczenie zawodowe w obszarze dziennikarstwa, administracji, logistyki i edukacji. Wiele lat spędziła w dużych korporacjach, ale pasja do pisania zwyciężyła. Obecnie zajmuje się copywritingiem, który stał się źródłem nowym wyzwań zawodowych i inspiracji. Pracuje na etacie jako copywriter/ redaktor dużej platformy. W wolnych chwilach pisze bajki dla dzieci. Prywatnie mama żywiołowej Aleksandry. Był ciepły, słoneczny dzień. Każdy w taki dzień myśli tylko o tym by zaszyć się cieniu, schowany przed słońcem, najlepiej z odrobiną wiatru, który owiewałby spocone od gorąca włosy z zimnym lodem truskawkowym w ręku. W taki dzień jedyne na co ma się ochotę, to leniuchować, leżąc na brzuchu na kolorowym kocu położonym na trawie i słuchać odgłosów wokół. Czas mija wtedy jakoś wolniej, a uśmiech sam pojawia się na naszej Didi wcale się nie uśmiechał. Siedział zapięty w swoim foteliku samochodowym, tuż przy oknie, mocno tuląc swojego Pieska Piotrusia i mając mocno skwaszoną minę. Tata kierował samochodem, mama siedziała obok taty, za oknem świeciło słońce. W samochodzie jednak nie było gorąco, ponieważ działała cudownie chłodząca klimatyzacja. W bagażniku leżały spakowane torby i bagaże, a w torebce na kolanach mamy znajdowały się przekąski. Samochód poruszał się w miarowym tempie, krajobraz za oknem przewijał się sennie.– Dlaczego musimy jechać nad to głupie morze? – mamrotał pod nosem sam do siebie Didi. Mógłbym teraz pluskać się w baseniku w kształcie żółwia przed domem, chłodząc sobie nóżki. Albo mógłbym zasypywać chłodnym piaskiem ze spodu piaskownicy zgrzane stópki. Albo pojeździłbym na moim rowerku, który teraz jest schowany w bagażniku… Na pewno jest mu tam smutno beze mnie. Ze mną miałby fajnie – zjeżdżalibyśmy z górki na pazurki tak szybko, że nawet mama by nas nie dogoniła ! O ! O ! Albo poszlibyśmy z tatą na spacer nad najbliższy zalew poobserwować pływające ryby. A nie jakieś wyjazdy ! Trzeba siedzieć w foteliku spokojnie i wpatrywać się okno. I to niby ma być fajne? – ostatnie zdanie wypowiedział już głośniej kierując je do rodziców.– Wszystko w porządku, kochanie? – zapytała mama odwracając się w jego stronę i uśmiechając ciepło. -Nie. – odpowiedział naburmuszony. – Nie martw się, kochanie. Zaraz będziemy na miejscu – powiedziała jeszcze mama i odwróciła się w stronę taty dyskutując już nim cicho. Didi dalej wpatrywał się w okno. Te przesuwające się drzewa i droga sprawiła, że zaczęły mu się kleić oczka. Przecierał je raz za razem. W końcu jednak się poddał i zapadł w sen. Nie wie, jak długo spał, ale obudził się w łóżku. – Łóżko? – zapytał sam siebie zdezorientowany. – Dojechaliśmy? – zapytał, ale zauważył że nikt mu nie odpowie, bo jest sam w jakimś nieznanym pokoju. Zszedł z łóżka i stanął na podłodze. Rozejrzał się wokół. Obok łóżka znajdowała się mała szafka, a na niej telefon mamy. Nad szafką wisiał telewizor. Ściany miały kolor różowy, na podłodze był szary dywan. Przeszedł wzdłuż pokoju- znalazł małą łazienkę oraz szafę przy drzwiach a w niej bagaże z bagażnika. Chciał się jeszcze rozejrzeć, ale w tym momencie do pokoju weszli uśmiechnięci wyspany? – zapytał uśmiechnięty tata. Didi skinął głową na znak, że tak. – To super. – odpowiedziała mama i go przytuliła. – Chodź, idziemy na plażę – dodała otwierając szafę i pakując coś do torby. U Didusia powrócił zły humor. Nie chciał iść na plażę. Ale przypomniał sobie o czymś. – Czy mogę zabrać mój rower? Proszę ! – zapytał głośno mamę szarpiąc ją równocześnie za spodnie. – Wiesz, po plaży ciężko jest jechać na rowerku, ale po drodze można. Więc jeśli chcesz, to tak. – odpowiedziała nie patrząc na niego, tylko dalej pakując torbę. Didi aż podskoczył do góry z radości, a uśmiech zagościł na jego twarzy. – Ale fajnie, ale fajnie będzie rower, ale fajnie – zanucił chodząc po pokoju. Mama jeszcze kazała mu się przebrać w krótkie spodenki, podkoszulkę, sandały. Wysmarowała go jakimś białym kremem i ubrała na głowę kapelusz słomkowy z misiem ( jego ulubiony). Sama też ubrała się podobnie, wraz z tatą i wszyscy wyszli z się że mają pokój na samej górze, więc teraz musieli zejść na dół, a ilość schodów była ogromna. Jednak mama pozwoliła pojechać windą. Didi uwielbiał jeździć windą- mama pozwalała wtedy wciskać świecące przyciski z cyframi oznaczającymi piętra a w brzuszku czuło się taki śmieszny ścisk po którym Didi się śmiał. Dowiedział się od mamy, że aby zjechać na sam dół należy kliknąć „0”,a żeby wrócić na piętro, gdzie jest nasz pokój, należy wcisnąć „2”. A pokój w którym śpią ma na drzwiach naklejone cyfry „22”. Gdy zjechali wszyscy na sam dół, a winda się zatrzymała, otwarły się drzwi i chłopiec wybiegł nie mogąc się już doczekać, co zobaczy. Myślał, że gdy znajdą się na dole, będzie już na zewnątrz. Zdziwił się jednak, ponieważ jego oczom ukazał się widok kuchni wyłożonej kafelkami w kolorze niebieskim, a wszędzie wokół było pełno szafek. Czuł się trochę jak w domu, ale jednak inaczej. Była wielka lodówka, mikrofala, stół z krzesłami. Prawie jak w domu, tylko kolory inne. No i jakaś babcia. – Babcia? – powiedział zdziwionym głosem , właściwie sam do siebie, ale wyszło trochę głośno i „babcia” go usłyszała. Odwróciła się w jego stronę. – Nie, to nie babcia – pomyślał, trochę rozczarowany. – Jakaś Pani – powiedział sam do siebie. Ta „Pani” miała białe włosy spięte w „kitkę”, zupełnie jak Babcia Helka. Miała też biały fartuszek a pod nim niebieską sukienkę w kwiaty, na nosie wielkie okulary, a na nogach kapcie. Zupełnie jak babcia Helka. Nie miała jednak zarzuconej na plecy góralskiej chusty, usta miała jakieś dziwnie różowe i zdecydowanie nie była babcią Helką. – Witam, witam – powiedziała wprost do Didi, uśmiechając się szeroko tymi różowymi ustami, ściągając i odkładając na blat kuchenny rękawicę taką od piekarnika i idąc w jego stronę. Gdy już podeszła blisko zapytała : – Jak masz na imię? – Damian, ale wolę jak mi się mówi Didi- powiedział odważnie, podnosząc głowę wysoko. – Wie, Pani, ja naprawdę się złoszczę jak ktoś mi nie mówi Didi- powiedział już ciszej i robiąc groźną minę. – Tylko w przedszkolu jak Pani mi mówi Damian to jakoś to może być – wyjaśnił. Pani babcia roześmiała się głośno, ale serdecznie. Następnie schyliła się do Didi i podając mu rękę powiedziała, że nazywa się Perłowa Babcia. – Perłowa Babcia? – powtórzył Didi, nie rozumiejąc za bardzo, co to znaczy. Ale nie chciał pytać. W końcu ma pięć lat ! Jest duży! Wszystko wie ! Albo spyta mamy później… – Mamo, idziemy już ? – zapytał niecierpliwie mamy, nie mogąc się już doczekać, kiedy znów wsiądzie na swój ukochany rowerek. – Tak, tak, już idziemy- odpowiedziała. Zaczęła coś mówić do Perłowej Babci, ale Didi już nie słyszał, bo pobiegł w kierunku drzwi, ciągnąc za sobą tatę za zewnątrz znajdował się wielki ogród. Był taras z dachem, dwa leżaki, wielki bujany fotel. Było też pełno różnokolorowych kwiatów a wokół nich latały motyle i pszczoły. Jedne znał. Były fioletowe i rosły w ogrodzie mamy. Zbierali je razem. Jak się je ścięło to ładnie pachniały. Pomagał mamie pakować je do małych woreczków i wkładać do szaf z ubraniami. – Jak one się nazywały? Jak one się nazywały ?- pytał sam siebie, ale w tym momencie przyszła mama i odpowiedziała : – Lawenda, kochanie. – Przecież wiedziałem – odpowiedział robiąc obrażoną minę, a mama się roześmiała i zmierzwiła mu włosy. Na środku ogrodu stała jeszcze ogromna trampolina. Idąc przez ogród Didi wypatrzył auto rodziców i podbiegł do niego szybko. Tata otworzył bagażnik i wyjął z niego ukochany rower. Niebieski, z czarnym siedziskiem i czerwoną trąbką. Usiał na nim i zaczął pedałować, jadąc pośrodku asfaltową drogą mijając mnóstwo ludzi. Didi przyglądał im się dokładnie ale niestety, nikogo nie znał. Didi, niestety, bywał złośliwy. Dlatego też nie starał się omijać przeszkód, tylko celowo przejeżdżał kołem roweru po nogach siedzących obok drogi, na ławce, ludzi. Nawet nie przepraszał. Mama zwracała mu uwagę, ale na nic się to zdało. Gdy w końcu specjalnie przejechał po ogonie małego psa, mama zabrała mu rower, który od teraz miał nieść tata. Didi się z tego trochę ucieszył – zaczynały go już boleć nogi od pedałowania. Jeszcze miał zaproponować mamie, aby wzięła go na barana, ale nie zdążył, bo jego oczom ukazał się piękny widok. Zobaczył drewniane schody, mnóstwo schodów. Prowadziły ona na takie miejsce gdzie było mnóstwo piasku. A za nim całe miejsce zajmowała woda.– Mamo, czy możemy iść na tą wielką piaskownicę? Proszę ! Proszę!- zachwycony wołał do mamy, ciągnąc ją za rękę i podskakując. – Kochanie, to nie wielka piaskownica, tylko plaża. I właśnie tam zmierzamy. A ta woda wokół, którą widzisz, to morze. – opowiadała trzymając go za rękę i schodząc po zeszli po schodach i jego nóżki weszły na , jak to mama powiedziała, plażę poczuł znajome uczucie piasku w butach. Zdjął sandały siadając na piasku. Piasek był ciepły. Mama wzięła go za rękę i szli plażą. Tata szukał miejsca, gdzie nie będzie wielu ludzi. Gdy mu się to udało, rozłożył na piasku kolorowy koc z namalowanym delfinem a wokół rozłożył coś dziwnego… – To parawan. – wyjaśnił. – Rozłożymy go aby uchronić nas przed wiatrem i abyś lepiej mógł widzieć, gdzie się z mamą znajdujemy w razie, gdybyś odszedł gdzieś daleko – powiedział. Mama poprosiła aby Didi usiadł na kocu, a sama zaczęła wyjmować coś z torby. Na kocu znalazły się : zabawki do kąpieli, czepek, ręczniki, samochodziki, piłka, Piesek Piotruś, picie i przekąski. Didi już zaczął się powoli nudzić. – Mamo, co będziemy robić? – zapytał poruszając nogami zasypanymi piaskiem. – A co byś chciał? Możemy porzucać piłką, pochodzić po morzu, przejść się po plaży, poczytać, coś zjeść lub pobawić się w piasku- proponowała. – Gramy w piłkę? Nie chcę bawić się w piasku, moje samochody będą po nim brudne. – powiedział, tracąc powoli humor. – Dobrze. – uśmiechając się odpowiedziała mama. Zabrała piłkę, wstała i pokazała Didiemu, aby szedł za nią. Tacie kazali pilnować rzeczy. Odeszli troszkę, znajdując puste miejsce, gdzie mogliby porzucać piłkę. Grali w kolory. Jednak Didi dalej był niezadowolony. – „Ale nuda” – myślał robiąc nachmurzoną zobaczył niedaleko chłopca, który bardzo skupiony budował coś z piasku. Nie widział dokładnie, bo skupiał się na rzucaniu piłki do mamy no i chłopiec zasłaniał budowlę swoim ciałem. Nagle przeciągnął się i zmienił pozycję. Didi mógł zobaczyć, co zbudował. Był to zamek z dwoma ogromnymi wieżami, na szczycie każdej znajdowała się flaga zrobiona z wykałaczki i papierka po cukierku. Wokół był rów z nalaną wodą i droga- most ze słomek do napoju. Chłopiec chyba się zmęczył bo odsunął się od swojego działa in położył obok na kocu, zamykając oczy, jakby chciał zasnąć. Didi nie zastanawiając się dłużej złapaną właśnie piłką rzucił wprost w budowę chłopca. Ten aż podskoczył z zaskoczenia. Piłka wylądowała idealnie na środku, niszcząc cały zamek i rozchlapując wodę wokół. Chłopiec zaczął rozglądać się wokół, szukając sprawcy. Didi się uśmiechnął. – Dobrze mu tak. – pomyślał. – Dlaczego on miałby mieć taki ładny zamek?- myślał dalej. Chłopiec zauważył Didiego, z ust zrobił podkowę i zaczął płakać. Mama zorientowała się co się stało. Zaczęła wypytywać Didiego, dlaczego tak zrobił. Ten udawał, że zrobił to nie specjalnie. Mama kazała mu przeprosić chłopca. Nie chciał tego robić i bardzo go to zezłościło, ale wiedział, ze dopóki nie przeprosi, mama nie da mu spokoju. Po tym wszystkim mama zaczęła prawić mu kazania, ale on nie wracać w kierunku taty. Gdy już znaleźli się na swoim miejscu, mama opowiedziała wszystko tacie. Tata był zły, ale Didi nie zwracał na to uwagi. Sprawiało mu radość dokuczanie innym. Gdy mama rozmawiała z tatą, on wyjął z torby przekąski i zaczął je jeść. Gdy skończył, zostały papierki. Szybko spojrzał, czy rodzice nie patrzą i zakopał je pod piaskiem. Zaczęło robić się późno i mama z tatą zaczęli zbierać rzeczy. Mama prosiła, aby pomógł, ale powiedział że jest zmęczony. Bawił się teraz w piasku zasypując swoją żółtą koparkę i nie chciał tego przerywać. Gdy zobaczył, że rodzice już kończą, szybko wrzucił koparkę do torby mamy nie obsypując jej z piasku, ubrał sandały na nogi i czekał gotowy. Mama wzięła go za rękę i zaczęli iść w kierunku hotelu. Tata niósł rower na plecach, ponieważ Didi stwierdził, że za bardzo bolą go nogi, aby na nim jechał. Zamiast tego jednak podskakiwał całą drogą i przeskakiwał dziury w hotelem tata schował rower do bagażnika, a mama poszła odnieść torby. Didi chciał zostać tatą w ogrodzie- miał ochotę poskakać na trampolinie. – To już nie jesteś zmęczony? – zapytał tata, zdyszany i zmęczony po niesieniu jego roweru całą drogą. – Moje baterie się troszkę podładowały- odpowiedział szybko w międzyczasie ściągając buty i wdrapując się na trampolinę. Zaczął skakać, a tata usiadł na leżaku, przymykając oczy. – Chyba jest zmęczony- pomyślał Didi, ale nie przejął się tym zbytnio. Gdy znudziło mu się skakanie na trampolinie, podbiegł do taty, ale okazało się, że zasnął. Ubrał więc buty i postanowił poszukać mamy. Wszedł do kuchni, ale wycofał się szybko i schował za ścianą, wystraszony odgłosami. A mianowicie tym, że mama płakała. I to bardzo płakała ! Didi słyszał, jak głośno pociąga nosem i raz za razem siąka nim w chusteczkę. Usłyszał też część rozmowy. – Ja już nie mam sił – płakała. – On jest taki niegrzeczny ! Dokucza innym, niszczy zabawki innym dzieciom, nie słucha ani mnie ani męża, nie potrafi być spokojny nawet przez minutę ! To co mówię, do niego nie dociera! Mogę zwracać uwagę, krzyczeć, zabraniać a on i tak nadal tak postępuje! Nie mam już sił…- tutaj rozszlochała się już na dobre a Perłowa Babcia podała jej kolejną chusteczkę i ją przytuliła. Didiemu zrobiło się niesamowicie przykro. -No, może był trochę niegrzeczny- pomyślał. Przypomniał sobie jak marudził całą drogą nad morze, jak specjalnie przejeżdżał rowerkiem po nogach innych ludzi oraz po ogonie małego pieska, jak mówił że jest zmęczony tylko po to by tata niósł jego rower bo jemu się już nie chciało, lub żeby rodzice po nim sprzątali. Przypomniał sobie, jak zniszczył budowlę chłopca i jak ten wtedy płakał. Przypomniał sobie jak zakopał papierki zamiast wyrzucić je do kosza i jak wrzucił brudną koparkę do torby mamy mimo że wiedział, że jest w niej jedzenie. To nie było zbyt miłe, faktycznie – mówił sam do siebie. Zrobiło się mu przykro i żal mamy ale mimo to wrócił do ogrodu i zaczął wąchać swoją ulubioną lawendę. Lubił ten zapach, poprawiał mu humor. Po jakimś czasie do ogrodu weszła mama. Już nie płakała. Uśmiechała się troszkę, a w rękach trzymała kanapki z masłem, szynką i małe pomidorki. Położyła wszystko na stole w ogrodzie, a Didi od razu zasiadł do kolacji. Mama wróciła niosąc jeszcze ciepłą herbatę. Podeszła do taty i obudziła go buziakiem, zaprosiła na kolację. Tata ją przytulił i razem zasiedli do stołu. Didi przypomniał sobie że nie umył rąk, ale nie chciało mu się iść teraz to robić. Gdy mama o to zapytała, powiedział że umył przed chwilą, tylko tata nie widział, bo spał. Po kolacji wszyscy poszli na górę, wzięli kąpiel, przebrali się w piżamy. Mama przeczytała Didiemu jeszcze ulubioną bajkę i później wszyscy razem poszli spać, tuląc się zaczął cicho chrapać, mama spała wtulona w Didiego, jednak ten nie mógł zasnąć. Ciągle myślał tylko o tym, jak mama płakała. Zrobiło mu się znów smutno. Jednak zaraz zrobił się na nowo śpiący, więc wtulił się mocniej w ramię mamy, nakrył kołdrą aż po uszy, zamknął oczy i zasnął. Rano obudził się jako pierwszy. Tata i mama dalej spali. Leżał chwilę i już mu się zaczynało nudzić, ale nie chciał jakoś budzić rodziców. Postanowił sam zwiedzić trochę „dom” i może poszukać czegoś do jedzenia. Wyszedł z łóżka, ubrał kapcie które mama naszykowała obok łóżka i w piżamie wyszedł z pokoju. Wszedł do windy, nacisnął „1”. Chciał zobaczyć, co znajduje się na innym piętrze, niż ich „2”. Wyszedł, przeszedł się po korytarzu, ale wszystko wyglądało identycznie. Wrócił do windy i nacisnął „0”. Wszedł do kuchni i skierował się wprost do lodówki. – Masło, szynka, parówki, pomidory, ser, dżem…- wymieniał patrząc na zawartość. – Parówki. Zdecydowanie mówił sam do siebie. Chciał je wyjąć, ale nie mógł ich dosięgnąć, były za wysoko. Rozejrzał się i zobaczył krzesło nieopodal. Złapał za nie i przesunął w stronę lodówki. Krzesło nie było ciężkie, ale robiło wielki hałas. Udało się. Wdrapał się na krzesło, wyjął dwie parówki, położył na blacie i zszedł z krzesła. Odłożył krzesło na miejsce znów robiąc niesamowity hałas, ale już nie zwracał na to uwagi. Spojrzał na parówki i zorientował się, że ich nie podgrzeje- dzieciom nie wolno przecież obsługiwać się kuchenką. A mikrofali włączyć nie umiał. – Trudno, zimne też powiedział na głos, wzruszając ramionami. Wziął i położył parówki na stole. Zaczął otwierać po kolei wszystkie szafki szukając widelca i talerza. Jakiś talerz leżał na blacie więc go wziął. W jednej z szuflad pod kuchenką znalazł widelec. Zasiadł w końcu do swojego śniadania. Zmarszczył brwi, ponieważ parówka nie byłą pokrojona, tak jak lubił. – No ale przecież mama śpi! – przypomniał sobie, uderzając się lekko ręką w czoło. Nabił więc całą parówkę na widelec i zaczął usłyszał kroki. – Czyżby mama?- pomyślał, ale jadł dalej. To jednak nie była mama. W jego stronę zmierzała Perłowa Babcia. Uśmiechając się zajęła krzesło obok niego. – Smacznego- powiedziała. Didi nie odpowiedział. Jadł dalej. Nie miał ochoty z nią rozmawiać. Minął jakiś czas. Zjadł już prawie wszystko, a Babcia dalej siedziała obok i nic nie mówiła. – Czemu nic nie mówisz?- zapytał, nie wytrzymując. – A co mam mówić?- odpowiedziała z uśmiechem. – Nie wiem. Cokolwiek. Moja Babcia Helka ciągle coś mówi- powiedział szybko przypominając sobie swoją Babcię. Lubił Babcię Helkę – ciągle coś opowiadała. – A czemu nazywasz się Perłowa Babcia? To twoje imię?- zapytał. – Tak na mnie mówią odpowiedziała. – A dlaczego? – Zaraz ci opowiem, ale może usiądziemy gdzieś wygodnie? – to mówiąc podała m u rękę i pokazała ręką by usiadł na ławie pod oknem w kuchni. Ława była wyłożona miękkimi poduszkami, a nad nią znajdowało się okno z widokiem na morze. Didi i Perłowa Babcia ułożyli się wygodnie i zaczęła się opowieść. – Dawno, dawno temu, ja też byłam małą dziewczynką, wiesz? Nie zawsze byłam babcią. Byłam mała, niewiele większa od Ciebie teraz. Włosy miałam zaplecione w dwa warkocze i związane różową wstążką na końcach. Nie lubiłam tych wstążek, ciągle je gubiłam, a mama na mnie za to krzyczała. A one same się gubiły! Eh, nieważne. Nie chciałam słuchać rodziców. Myślałam, że skoro nie jestem już dzidziusiem, to jestem na tyle duża by wszystko wiedzieć. A oni mi wszystkiego zabraniali, co fajne. „Nie skacz po kałużach w nowej sukience” na przykład mówili. A kałuże przecież tak fajnie chlapią ! „ Nie dokuczaj małym kotkom!”- a przecież nie dokuczałam ! Ja je ściskałam za ogon a one piszczały. „Dlaczego zniszczyłaś lalkę innej dziewczynce?”- pytali. A ja ją zniszczyłam bo mi się nudziło i chciałam na siebie zwrócić uwagę. Mieszkaliśmy z rodzicami tu, nad morzem. Codziennie tata zabierał mnie na plażę- był rybakiem. Łowił ryby wczesnym rankiem a potem prosił, abym pomagała mu nosić wiadra z tymi rybami. Wiadra nie były ciężkie, ale nie chciało mi się tego robić więc wyrzucałam ryby do morza aby popłynęły z powrotem albo chowałam przed tatą, a ten się złościł. – Mam nadzieję że znajdziesz kiedyś „Zmienną Perłę” i staniesz się dobra i miła – mawiał. Opowiadał mi wtedy że jego prapradziadek też był taki jak ja. Pewnego dnia, zbierając muszelki po plaży, jedna z nich przykuła jego uwagę. Muszla była wyjątkowo duża, z różowymi szlaczkami. Gdy ją dotknął, otwarła się delikatnie. Potrząsnął nią, a ona wydała dźwięk, jakby w niej coś było. Szybko zrzucił resztę trzymanych w ręku muszelek na piasek i zabrał się za otwieranie tej jednej. W środku znajdowała się najprawdziwsza perła- biała, błyszcząca, gładka, mieniąca się w słońcu. Zachwycił się nią. Chciał ją trochę potrzeć o ubranie bo była jakby ubrudzona z jednej strony i gdy to zrobił, stało się coś niesamowitego- perła rozbłysła niezwykłym, trochę różowym blaskiem, a on poczuł jak od jego ręki, przez ciało, aż do serca dociera dziwne uczucie ciepła. Zrobiło mu się bardzo przyjemnie i ciepło. Uśmiechnął się. Szczęśliwy chciał włożyć perłę do kieszeni spodni ale ta wyślizgnęła się nagle i poturlała wprost do morza. Biedny, szukał jej cały dzień, aż do zmroku, ale nie znalazł. Codziennie przychodził i szukał, ale nadaremnie. Perła zniknęła. Po kilku dniach przestał szukać. Jednak zauważył w sobie zmianę. Gdy ktoś go prosił o pomoc to już nie odmawiał tylko chętnie szedł pomóc. Zamiast dokuczać innym kolegom, zaczął się z nimi wspólnie bawić. Cały czas się teraz uśmiechał i był szczęśliwy. Tata opowiadał mi tę historię, ale dla mnie to była zwykła bajka. Dopóki ta historia nie spotkała i nie szukałam muszelek. Po prostu Perła sama mnie znalazła. Mogę nawet powiedzieć, że uderzyła we mnie swoją mocą. I to dosłownie. Chodziłam raz po plaży wieczorem. Zerwał się ogromny wiatr, zanosiło się na burzę. Ja jednak nie zamierzałam słuchać rodziców i wracać do domu. Wtedy to właśnie jedna ze wzburzonych fal była tak silna, że uderzyła we mnie i coś uderzyło mnie w głowę. Stałam na plaży i byłam cała mokra. I zła. Już mogłam sobie wyobrazić co mama na to powie. W dodatku coś uderzyło mnie w głowę, jakby kamień. Guz rósł mi na czole i bolał niesamowicie. Gdy tak masowałam tego guza i pochylałam głowę by jednocześnie potrząsać nogami w celu wylania wody z butów, zobaczyłam że przede mną leży coś błyszczącego. Rozejrzałam się by zobaczyć czy nie grozi mi kolejna fala, porwałam szybko z ziemi błyszczący przedmiot i zaczęłam biec w stronę domu. Burza była już naprawdę blisko i groziła mi ulewa. Kulkę włożyłam do kieszeni. Weszłam do domu i pobiegłam prosto do łazienki. Zrzuciłam z siebie mokre ubrania i przebrałam się w piżamę. Tylko ona była pod ręką. Kulkę wyjęłam z kieszeni spodni i pobiegłam prosto do swojego pokoju. Zajęłam miejsce przy biurku i włączyłam lampkę, żeby lepiej widzieć. Na mojej ręce spoczywała najprawdziwsza perła. Piękna. Biała jak mleko, błyszcząca, pod światło miała nawet takie złote jakby smugi w środku. Z jednej strony tylko była brudna. Chciałam ją wytrzeć. Plama szpeciła ją z szuflady ściereczkę, taką do okularów i zaczęłam pocierać. Stało się wtedy coś niezwykłego. Nie umiem tego nawet opisać! Perła zaczęła świecić, jakbym właśnie uruchomiła jakiś przycisk i była teraz jaśniejsza niż moja lampka na biurku. Mnie obiegło po ciele dziwne ciepło. Tak jakbym właśnie wypiła ciepłe kakao zaraz po tym jak byłam zmarznięta. Takie to było uczucie. W moich oczach pojawiły się łzy a na twarzy uśmiech. Zrobiłam się bardzo senna. Schowałam już nie świecącą perłę do pudełka po zapałkach i włożyłam do szuflady przy łóżku. Położyłam się i zasnęłam od razu. Gdy rano się obudziłam sprawdziłam dziesiątki razy to pudełko- perły nie było. Godzinami szukałam jej po pokoju- na próżno. Perła zniknęła. Ale nie wiedzieć czemu- nie smuciło mnie to. Zamiast tego zauważyłam, ze podczas szukania, zamiast bałaganu, zrobiłam porządek. Nawet mnie to zaskoczyło. Sama od siebie miałam ochotę pójść z tata pomagać przy rybach. I faktycznie pomagałam- wiadra nie były dla mnie, o dziwo, ciężkie i sprawnie mi to szło. Tata był szczęśliwy że nam tak szybko idzie i po pracy zabrał mnie na lody. Ja, skacząc po kałużach, podnosiłam sukienkę nad kolano, dzięki czemu nie brudziłam ubrania i mama nie musiała ich czyścić. Stałam się miła dla wszystkich i już nie dokuczałam. Opowiadałam też wszystkim o tym, co mnie i mojego prapradziadka spotkało. Ale nikt mi nie uwierzył… Zamiast tego zaczęto mnie nazywać „Perłową Babcią”. To już cała opowieść- zakończyła Babcia i zaczęła wstawać z ławy. Didi był tak zaskoczony tą opowieścią, że nawet się nie poruszył. Babcia zaczęła jakby nigdy nic krzątać się w kuchni. Didi poderwał się z miejsca i pobiegł wprost do windy. Chciał wrócić do i zobaczył, że rodzice już nie śpią. Powiedział im, że już jadł śniadanie ale może zjeść jeszcze coś. Przebrał się i razem z rodzicami zszedł jeszcze raz do kuchni. Tym razem Babci nie było. Didi nie powiedział nic rodzicom o historii, którą nie dawno usłyszał. Zjadł z rodzicami jeszcze płatki z mlekiem. Gdy jadł, myślał cały czas o opowieści. Po śniadaniu postanowili pójść na plażę. Minęło już trochę czasu i Didi stwierdził, że opowieść Babci to po prostu bujda. Postanowił o niej zapomnieć. Tym razem nie wziął ze sobą roweru. Chciał iść za rękę z mamą. Całą drogę jednak skakał i wyrywał się mamie, a ta denerwowała się, bo obawiała się, ze wpadnie pod samochód. Ostatecznie tata wziął go na barana. Z góry mógł wszystko dobrze widzieć i na początku się mu to podobało ale w połowie drogi już zaczęło nudzić. Dlatego też do osób, które mijali, wystawiał język. Rodzice tego nie zauważyli. Gdy wystawił język jednej z babć mijanych po drodze, ta aż złapała się za głowę. Było to dla niego bardzo śmieszne. Gdy doszli na plażę i rozłożyli koce, rozebrał się i chciał wejść do wody. – Idziesz sam?- zapytał tata. – Przecież dzieci nie mogą wchodzić same do wody, zapomniałeś?- dodał. Didi westchnął głęboko, ale poczekał na tatę. W wodzie było już sporo innych ludzi. Tuż obok nich pływała w rękawkach mała dziewczynka. Gdy ktoś wokół niej zaczynał chlapać, lub gdy woda wpadła jej do oczu, zaczynała szybko machać rękami i łapać powietrze, jakby się miała utopić. Najwidoczniej bała się wody. Didiego to bardzo śmieszyło. Sam potrafił pływać – uczęszczał z mamą na basen. Gdy położył się na wodzie, obrócił się tak, aby nogi były skierowane w kierunku dziewczynki i wtedy zaczął z całej siły uderzać nogami o wodę. Dziewczynka chcąc osłonić się przed chlapiącą wodą zaczęła uderzać energicznie rękoma, przez co o mało nie wpadła do wody. Jej mama wyciągnęła ją z wody i wtedy to zaczęła płakać. Poszły w stronę swojego koca. Didi zaczął się śmiać ciesząc się z tego, że teraz będzie miał więcej miejsca na swoje pływackie pływanie szybko mu się znudziło. Wyszedł z wody, wziął tatę za rękę i wrócili na koc, gdzie opalała się mama. Nie chciał wycierać się ręcznikiem. Mama nadaremnie tłumaczyła mu że należy wytrzeć się do sucha i posmarować kremem z filtrem. Chłopiec zaczął bawić się w piasku. Czas mijał, jego koparki toczyły właśnie wielką bitwę w piasku, a jego zaczęła swędzieć skóra. Podrapał się raz – nie pomogło. Podrapał się drugi raz- zaczęło boleć . Spojrzał na swoje ręce- były czerwone jak trąbka w jego rowerku albo pomidor. Mama zauważyła co się dzieje. – Musimy szybko zejść ze słońca. Poparzyło cię- To wszystko przez to ze mnie nie słuchałeś – dodała zła. Didi wzruszył tylko ramionami. Miał w nosie jakieś oparzenie. Był głodny. Chętnie by coś zjadł. Zaczął zbierać swoje koparki gdy nagle- co to? Przez przypadek odkopał swoje wczorajsze papierki . Jednak jeden papierek miał dziwne wybrzuszenie. Jakby w środku znajdował się cukierek. Jednak nie miał czasu obejrzeć go dokładniej, ponieważ rodzice wołali go, gotowi do drogi powrotnej. Schował więc szybko papier z zawartością do kieszonki i poszedł za nimi. W hotelu mama umyła go w chłodniejszej wodzie i wysmarowała jakąś maścią. Gdy wyszła, aby przynieść mu coś do picia, podszedł szybko do szafy, wyjął jej torbę i wziął z niej parę ciastek. Były całe z piasku, który się obsypał z wczorajszych koparek, które tam wrzucił. – To nic, przecież co może mi zrobić taki piasek?- pomyślał, a potem zjadł wszystkie. Zdążył w samą porę, zanim wróciła mama. Wypił wodę i położył się w łóżku. Sparzona skóra go paliła, ale dzięki maści, która nałożyła mama – trochę mniej. Jednak zaczął go bardzo boleć brzuch. Bolał coraz mocniej i mocniej. Mama się zaniepokoiła. Didi przyznał się że zjadł brudne ciastka. Mama wysłała więc tatę do apteki, a sama znów poszła na dół po coś do picia i jakiś Didi był sam, przypomniał sobie o papierku w kieszonce. Wyjął go teraz. Gdy rozwinął złotko, aż przetarł oczy ze zdziwienia. – Nie wierzę !- wykrzyknął. W samym środku papierka leżała perłą z opowieści Babci. – To mi się tylko tak wydaje, to mi się tylko tak wydaje – powtarzał, nie wierząc. Zaczął się zastanawiać. Przypomniał sobie swoje złe zachowanie z wczoraj i to, jak mama płakała. Przypomniał sobie też opowieść Babci. Zdecydował. – Zrobię to !- powiedział. Nasłuchiwał czy mama już wraca, ale nic nie usłyszał. Wziął więc głęboki wdech i potarł perłę rękawem. Nic. Obejrzał ją- byłą biała jak mleko, gładka, błyszczała się gdy podstawiał ją w stronę światła. Potarł z drugiej strony, ale i teraz się nic nie wydarzyło. Słysząc kroki nadchodzącej mamy zaczął pocierać o kołdrę, o bluzkę, o chusteczkę ale nadaremnie. Perła nie zaświeciła blaskiem ani nie poczuł ciepełka w serduszku. Zrezygnowany i zmartwiony włożył perłę do kieszeni. Wypił syropy od mamy i się rano już bez bólu brzucha. Rodzice spali. Didi zaczął zastanawiać się nad perłą. Postanowił ją wyjąć. Sprawdził jedną kieszeń- nie ma. Sprawdził drugą- nie ma. Po omacku szukał ją ręką pod kołdrą, ale nie znalazł. Długo myślał. W końcu postanowił . – Po co mi jakaś głupia perła? Przecież nie potrzebuję jakiejś błyszczącej kulki żeby sprawić mamie uśmiech na twarzy. M gę to zrobić sam ! Zszedł po cichu na dół i poszedł wprost do pokoju Babci. Obudził ją i poprosił o pomoc. Chciał przygotować śniadanie. Tym razem to Babcia ugotowała parówki. Didi pomógł rozłożyć talerze i sztućce, wrzucił plasterki cytryny do herbaty i wyjął z najniższej półki w lodówce (tam dosięgał) małe pomidorki i ułożył na talerzu tak, aby miały kształt uśmiechniętej buzi. Babcia położyła na talerze ugotowane parówki, dodała chleb i ketchup. Gdy już wszystko było gotowe, w samą porę, weszli rodzice. Zdziwili się na ten niecodzienny widok, ale uśmiechnęli się szeroko. Uściskali Didiego i dali mu po soczystym buziaku. Wszyscy razem, wraz z Perłową Babcią, zasiedli do śniadania. Po wszystkim Didi poprosił Babcię, aby pokazała mu, jak załadować naczynia do zmywarki. Nawet pozwoliła mu ją włączyć ! W drodze na plażę tym razem Didi szedł grzecznie i spokojnie a na miejscu zaczął bawić się z innymi dziećmi, a nawet podał piłkę dziewczynce, która ją zgubiła. Po powrocie do hotelu zaproponował zanieść torbę mamy do pokoju, aby ta mogła odpocząć. Gdy wracał usłyszał, że mama znów rozmawia z Babcią. – Nie mogę uwierzyć w taką zmianę ! Jest taki grzeczny! Nie uwierzy Pani, jak on się ładnie bawił z innymi! Ani razu nie musiałam mu zwracać uwagi! – mówiła przejęta. – I to śniadanie ! Aż miałam łzy w oczach ze wzruszenia!- dodała. – Może znalazł moją perłę?- wtrąciła Babcia mrugając jednym okiem. Tego Didi już nie mógł słuchać. Wpadł na środek kuchni, podparł się rękami pod boki i zaczął mówić: – Jaka perła? To zwykła bajka! Znalazłem wczoraj jedną Myślałem że jest magiczna ! Wyglądała tak, jak Babcia mówiła, ale potarłem i nic się nie stało! Nic! Wrzuciłem ją więc do kieszeni. Uznałem że jest mi nie potrzebna. Po co mi jakaś głupia kulka? Sam mogę być grzeczny. Nawet to fajne. Zamiast płakać inni się chcą ze mną bawić. I jak tak się wszyscy ze mną bawią, a ja im nie dokuczam to moja buzia się uśmiecha. I jest mi przyjemnie i w moim serduszku czuję ciepełko. Ale perłą tego nie zrobiła! To ja sam!- ostatnie zdanie wręcz wykrzyczał i wyszedł do ogrodu. Usiadł na schodach. Za nim wyszli rodzice. Tata objął go z jednej strony, a mama z drugiej. – Wiesz, my Cię zawsze kochamy. Nieważne jak się zachowujesz. Jednak cieszymy się, że chcesz być dla innych miłych. Dzięki temu inni są mili dla Ciebie, a Ty jesteś powiedziała mama i ucałowała go w Wiesz co, mamo? – zapytał Didi. – Tak? – Ja od dzisiaj będę miły. To dużo fajniejsze. I uśmiech na twarzy jest fajny. I to że Wy się więcej do mnie śmiejecie jest fajne. Od dzisiaj będę taki uśmiechnięty. I żadna perłą nie będzie mi w tym zakończył z uśmiechem na twarzy. Całą trójka mocno się przytuliła a następnie poszła skakać wspólnie na trampolinie. Nie mieli już ochoty wracać na plażę. Nie potrzebowali już żadnej opublikowaliśmy dzięki uprzejmości Autorki, Pani Edyty Zając (©).Polecamy

bajka o burzy do czytania